Ojciec i syn w jednej drużynie

23
lis
Mateusz Bodzioch idzie śladami ojca - Janusza. 21-letni obrońca jesienią dosyć regularnie grał w pierwszym składzie Piasta Gliwice. Drużyny, w której karierę niemalże skończył ojciec. Porównań więc nie brakuje.

Janusz Bodzioch uchodził za solidnego obrońcę. Pochodzi z Brzeska, ale związał się przede wszystkim z Górnym Śląskiem, na który trafił po podpisaniu umowy z Górnikiem Knurów. W latach 80-tych drużyna ta była zapleczem mocnego Górnika Zabrze. Dobra gra zaowocowała transferem na stadion przy Roosevelta. Bodzioch zadebiutował w ekstraklasie, ale ligowcem pełną gębą został już w Rakowie Częstochowa, w którego barwach zagrał ponad sto razy w lidze.

Mały Mateusz był już na świecie, ale ojca na boisku pamięta z czasów znacznie późniejszych. - Gdzieś w pamięci, za mgłą, mam jego mecz w barwach Hetmana - wspomina. Po dwóch latach spędzonych w Zamościu, rodzina Bodziochów wróciła na Śląsk, a Janusz wydatnie pomógł Piastowi awansować na zaplecze ekstraklasy. Nie dość, że rozbijał ataki rywali, to w dodatku miał smykałkę do strzelania goli. Tylko w dwóch ostatnich sezonach w Piaście zdobył ich 10!

- Gra głową była największym atutem taty - przyznaje Mateusz, który wdał się w seniora i również jest chwalony za grę w powietrzu. Nie może być jednak inaczej, bo młody Bodzioch musi odpierać ataki wszystkich tych, którzy szukają porównań i twierdzą, że gra w zespole Marcina Brosza tylko dlatego, że ojciec jest menedżerem zespołu.

- Kiedy trafiłem do Piasta zaczęły się różne uwagi i uszczypliwości. Ale nie mam z tym problemów, dobrze sobie z tym radzę. Zresztą to hartuje psychikę - wskazuje Mateusz.

- A ja na słowa mało przychylnych już nie zwracam uwagi. Wiem, że były i będą. Zapewniam, że nie zmuszałem syna do tego, aby został piłkarzem. Powtarzałem mu, że Bozia dała mu talent, ale co on z nim zrobi, to w pełni zależy od niego samego - podkreśla Janusz.


Dyskusje o piłce w domu Bodziochów nie ustają. - Nie da się jej odseparować od reszty życia - tłumaczy senior. Atmosfera była gorąca niedawno, kiedy Mateusz po meczu wylądował w szpitalu. - Wróciliśmy do domu o 23:00. Czy się boję o syna, gdy walczy na boisku? Jasne, że tak. Nie byłbym ojcem, gdyby było inaczej. Każdy mecz przeżywa się intensywniej - nie kryje Janusz.

Inna sprawa, że zdaniem ojca zawód piłkarza jest po prostu przyjemny. - Grając na takim szczeblu rozgrywek, jest się wybrańcem. Człowiek może robić to, co kocha. W dodatku jest rozpoznawalny, podróżuje, poznaje ludzi... - wymienia senior, który po cichu zazdrości synkowi, że ten może grać w Gliwicach na tak pięknym obiekcie.

- Nie ma co ukrywać. Przyjemność występować na takich stadionach. I nie mam na myśli tylko tego w Gliwicach. Powstaje ich w naszym kraju coraz więcej. To powinna być dodatkowa motywacja dla każdego z piłkarzy - uważa Janusz, który wraz z synem analizuje każdy mecz. - Zastanawiamy się, co było dobre, a co należy poprawić. Mateusza czeka jeszcze dużo pracy - podkreśla ojciec.

Być synem piłkarza nie jest łatwo, o czym przekonali się Bartosz Iwan czy Bartłomiej Socha. Można jednak nawiązać do sukcesów ojca, co udowodnił Euzebiusz Smolarek. Od Mateusza Bodziocha zależy, którą podąży drogą. - Zawsze chciałem być taki, jak tata - kończy 21-latek.


Źródło: Krzysztof Kubicki, Sport Śląski.pl